My,  Razem w domu,  Życie delegacyjne

Czy podróże uzależniają ??

Zanim dojdziemy do wyjaśnienia tego czy podróże rzeczywiście uzależniają musimy spojrzeć wstecz w moje życie. Bowiem u mnie grunt do zasiania tego uzależnienia nie był dobry. Zatem najlepszy do potwierdzenia lub zaprzeczenia tej tezie.. 
Bowiem wiele osób uważa, że trzeba się urodzić podróżnikiem. takie osoby mają świetny grunt do tego, by złapać zajawkę podróżami. Tak jak niektórzy rodzą się z talentem muzycznym tak uważa się, że są osoby predysponowane do podróży bardziej niż inne.. 

Czy trzeba się urodzić podróżnikiem ?

Mitem jest, ze trzeba się urodzić podróżnikiem. Ja się nim nie urodziłam. Nigdy nie miałam marzeń o wielkich podróżach. Owszem po ślubie mówiłam o tym, że chciałabym wyjechać do Indii i dziękuję wszechświatowi, że tak się nie stało. W tamtym momencie bym takiej podróży nie przetrwała. Przed dłuższą część mojego życia zadowalały mnie podróże po Polsce a szczytem moich aspiracji i marzeń były wakacje All inclusive. 
Nie ma w tym nic złego. 

Gdybym usłyszała wtedy, że już całkiem niedługo polecę sama samolotem do JAPONII a tam przemierzę wieleset kilometrów pociągami po to, by samodzielnie dotrzeć do miejsca w którym będziemy żyć kolejne 12 tygodni z Czarkiem. NIGDY bym nie uwierzyła. Zapewne dodatkowo dostałabym biegunki na sama myśl o takiej wyprawie. 
Życie zdecydowanie się nie patyczkowało ze mną w tym temacie i rzuciło mnie nawet nie na morze a ocean. 
Jeśli myślicie, ze świetnie się w tym odnalazłam to jesteście w błędzie..
Przez wiele pierwszych podróży był to mój „obowiązek”, coś co wiedziałam, że muszę zrobić bardziej niż przyjemność. Oczywiście, nie mogę powiedzieć, że nie było fajnych momentów jednak całe to podróżowanie było dla mnie wrzodem i jednym wielkim stresem.
Skrzętnie ukrywałam to przed światem, bo przecież żyłam życiem marzeń dla wielu osób.. 

By polubić i pokochać podróże najpierw trzeba je zaakceptować.

Każda podróż kosztowała mnie dużo stresu.. Nie.. to zbyt mało powiedziane. Ja zawsze byłam panikarzem. Wizje w mojej głowie nie miały końca. Czarne wizje.. Każda podróż wymagała ode mnie tak wiele. Po kilku latach (!), tak dobrze czytasz. LATACH. Dopiero zrozumiałam, że to zjada mnie od środka. Postanowiłam podejść do tego zupełnie inaczej. 
Odwróciłam kota ogonem. Zrozumiałam, że podróże są konsekwencją moich decyzji (wspólnego wyjeżdżania) i niosą za sobą nie tylko stres, ale i szanse. 
Choć to nie było łatwe i było procesem zaakceptowałam wszelkie niewygody, które niesie za sobą podróż. W zamian dostawałam możliwość życia z Czarkiem i nie musieliśmy się rozstawać na kilka czy kilkanaście tygodni. 
Nie mówię, wolałbym do tego dojść wcześniej. Zaoszczędziłabym kilka lat. Ale trudno walczyłam jak lwica z tymi wiatrakami zamiast patrzeć jak się kręcą.. 
Dla mnie akceptacja wszystkiego co jest związane z podróżami była niezwykłym początkiem.
Przyjęłam to, że lot samolotem jest niewygodny, sprawia, że czuję się źle (błędnik) oraz, że kosztuje mnie dużo stresu. W zamian za to w kilkanaście godzin przemierzam pół świata. Czy wolałabym płynąć kilka tygodni łódką ? Za nic na świecie! 
Podeszłam do tego także bardziej logicznie zastanawiając się jak mogę sobie ułatwić i pomóc.
Po kilkunastu lotach wiedziałam już jak reagować i co się dzieje z moim ciałem. Wiedziałam co się może wydarzyć. Doświadczenie dawało mi więcej spokoju. Dodatkowo każda podróż budowała we mnie większe poczucie własnej wartości i wiary, że sobie poradzę. 

Dlaczego można nie lubić podróżować?

Znam co najmniej milion powodów. Doskonale wiem i rozumiem dlaczego ktoś może tego nie lubić. Podróżowanie wyrzuca, nawet nie wyprowadza a wyrzuca nas poza strefę komfortu. Czasem bardzo daleko od jej granic. 
Dla wielu osób w tym dla mnie to był taki skok na bungee albo ze spadochronem w przepaść. 
Po co fundować sobie tyle stresu ?  rozumiem, że wiele osób w tym miejscu zawraca. Mówi- to nie dla mnie. 
Często popełniają błąd i rzucają się na zbyt głęboką wodę na początek. Niektórzy w taki sposób najlepiej uczą się pływać inni zaś się topią i maja traumę. 
Mi życie nie odpuszczało w tym temacie ale i ja z jakiegoś magicznego powodu się nie poddawałam. Można to nazwać masochizmem. 
Nie lubimy kiedy nam jest źle i niewygodnie. Unikamy tego. Dlatego często zostajemy w mało satysfakcjonującej pracy zdecydowanie za długo. Nie rozstajemy się z partnerem choć nasz związek odbiega od tego czego pragniemy. Ale jest wygodnie. Jest spokojnie i przewidywalnie. Jest znajomo. Ch*jowo, ale znajomo. 
Strefa komfortu ma to do siebie, że z czasem zawęża ściany i buduje wokół niewielki mur. Coraz trudniej wyjść do świata przez niego. wymaga to najpierw skoku a potem małej wspinaczki aż wreszcie wydaje się niemożliwym do przejścia. 
Każda próba paraliżuje. 
Trzeba polubić ten masochizm. Zaakceptować to i uwierzyć, że sobie poradzimy. To chyba jest najtrudniejsze.. 
Ale i w tym pomagają podróże.. 

Polubienie masochizmu go likwiduje ?

Trochę tak jest, że kiedy polubisz te wychodzenie ze strefy komfortu. Kiedy robisz to częściej przestaje to być masochizmem. Każde takie wyjście zmniejsza mur. Musi to jednak być świadome i dobre wyjście. 
Ja dzięki tej teorii wyszłam z lęku wysokości, który w pewnym momencie nie pozwalał mi wejść po ażurowych schodach.. wcale nie na wysokości.  No i pamiętny wjazd szklaną windą w Japonii, który spowodował niemałą traumę.  Po tym zdarzeniu wiedziałam, że to zaszło na daleko i muszę włączyć małego masochistę. Zmuszałam się do rozszerzania granic związanych z wysokością. W swoim tempie. Korzystałam z tego co mi pomaga- ułatwiałam sobie. Mnie motywowała fotografia więc rzucałam sobie małe wyzwania. Aparat dawał mi możliwość skupienia się na czymś innym niż wysokość. I tak oto po bodajże 2-3 latach stopniowej walki skoczyłam z paralotnią z góry. 
Hej, nie myśl sobie, że to wszystko odbyło się z lekkością.. Bo nadrzędną zasada jest „bój się i rób”. Każdy się boi, niektórzy jednak działają mimo to.   No i ja stosuję zasadę Króla Juliana ” A teraz szybko zanim zorientuję się, że to szalone”.
Poniżej zdjęcie osoby, która w szczytowym monecie bała się wejść po ażurowych schodach 2m nad ziemią. 
Polub wychodzenie ze strefy komfortu a nic nie będzie dla Ciebie niemożliwe. 

Jak jest z tym uzależnieniem od podróży ?

No właśnie, bo zrobiłam przydługi wstęp.. Sami rozumiecie dlaczego. Chciałam pokazać, że pokochanie czegoś jest także konsekwencją. Idzie za decyzją o akceptacji i polubieniem niewygody (niekoniecznie tylko fizycznej). 
Ja w pewnym momencie pokochałam ten zastrzyk energii, adrenaliny i nowości. Pokochałam wychodzenie ze strefy komfortu. Swego czasu tak dużo wyjeżdżaliśmy, że największa nagrodą było zostać w domu. Teraz jednak tych podróży nie ma aż tak wiele i są dłuższe. To sprawia, że po kilku miesiącach w domu zaczyna mnie nosić. Wieczorami w wannie szukam lotów i sprawdzam nowe kierunki.. Myślę, planuję, kombinuję. I tak oto człowiek, który nie lubił podróżowania łaknie tego całym sercem. 
Bo podróże to szybki zastrzyk dopaminy. To danie sobie wielu rzeczy, których z jakiś powodów nie dajemy sobie w domu.. To piękno, słońce, uziemianie, uważność.. To tu i teraz. 

Tak, ta uważność sprawia, że nasz mózg się rozluźnia. W domu pracuje na autopilocie, na wakacjach, w nowym miejscu musi wytężyć pracę. Skupić się na detalach, zapamiętywać. Nie ma czasu na bzdurne myśli. Nie będzie marnował cennej energii. 
Na wyjeździe nie może działać na autopilocie, bowiem wszystko wokoło jest nowe.
Wyjazdy pozwalają nam się skupić na zupełnie innych rzeczach, Często pozwalają nam się wreszcie skupić na sobie, pomyśleć. Bo nie trzeba zrobić zakupów, chodzić do pracy, pilnować obowiązków. Robi się przestrzeń w głowie.. 
To także uzależnia.. Uzależnia to rozluźnienie.. Uzależnia dobry nastrój który pojawia się kiedy z naszych barków schodzą obowiązku codzienne.. Uzależnia nowość i wyzwania. 
Uzależnia skupianie na sobie. 
To nie podróże uzależniają. Uzależnia to co nam dają. Każdemu coś innego. 
Uzależnia ucieka na jaką nam pozwalają.. od obowiązków, szarości, braku słońca, kiepskich współpracowników, nudy..

Ciemne strony tej miłości..

Podróż ma w sobie coś z ucieczki. Fizycznej, ale przede wszystkim mentalnej. Pozwala złapać więcej dystansu.  Podróż, szczególnie w piękne miejsca wywołuje zastrzyk dopaminy. Dodatkowo bardzo często w domu nie potrafimy odpocząć. Zawsze czeka coś do roboty.. Zaległe zadania spiętrzone i przygniatające nasze ciało kiedy tylko próbujemy odetchnąć. 
W każdej podróży jest trochę z ucieczki. Nie da się tego ukryć. 
I w sumie nic w tym złego do czasu..  Całkiem niedawno przekonałam się o ciemnej stronie miłości do podróżowania. Kiedy to przez kilka miesięcy z różnych powodów nie mogłam wyjechać zaczęłam się czuć źle. Chęć wyjazdu rosła we mnie coraz bardziej wraz z frustracją.  Zaczęłam z tym pracować i zastanawiać się dlaczego tak jest i co właściwie dają mi podróże. 
Oraz najważniejsze czy i jak mogę to sobie dać bez wyjazdu. Tak by wyjazd przestał być potrzebą a był możliwością. 
Bo jak z każdym uzależnieniem.. Także i to może nie być dla nas zbyt dobre.. 
Podróże to jedna z największych darów naszych czasów. Fajnie z nich korzystać umiejętnie. Dbając, by nie stały się jedyną rzeczą która definiuje nasze życie. 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.