To bardziej złożona sprawa. Postaram się to tu streścić a na dłuższą opowieść przyjdzie czas..
Mój mąż pracuje w takiej branży, której naturalną częścią są wyjazdy po całym świecie. Tak było już w czasach narzeczeńskich kiedy na 4 miesiące przed ślubem został oddelegowany na czas 3 miesięcy do Indii.. Potem kilka delegacji przeplatanych z wizytami w domu.. A na koniec (przed kryzysem) bardzo długi projekt, w trakcie którego widywałam męża 1 weekend w miesiącu.
Nie wytrzymaliśmy takiego tempa. Po zaledwie dwóch latach małżeństwa pojawił się kryzys. To oczywiście był dłuższy proces kiedy dzień po dniu nasz związek się rozpadał. Groźba rozwodu była bardzo realna. Prowadziliśmy praktycznie dwa osobne życia.
Koniec końców mój mąż postanowił walczyć o Nasze małżeństwo wszelkimi dostępnymi środkami. Łącznie z rezygnacją z projektu i zmianą pracy. To była dla nas długa i żmudna droga podczas której jednak pojawiło się światełko w tunelu – tego się trzymaliśmy..
Pojawiła się także propozycja od kontrahenta byłego już pracodawcy męża. Krótki kontrakt, by mógł dokończyć to co rozpoczął. Po wielu przemyśleniach i dyskusjach stwierdziliśmy, że po pierwsze – należy odpowiedzialnie dokończyć pracę. Po drugie – przychód z tegoż kontraktu zapewniłby pewien zapas i dał możliwość spokojnego i dłuższego zastanowienia się co dalej. Po trzecie – mąż zaproponował bym wyjechała razem z nim.
To był pierwszy „wspólny kontrakt”. Pomimo mojego wielkiego strachu i stresu , pomimo mojej niechęci i niepewności wyjechałam z mężem. To był dla mnie olbrzymi krok.
Nie pracowałam w tamtym momencie na etacie, więc mogłam sobie na to pozwolić. I tak się to zaczęło. Pojawiły się kolejne propozycje, a ja zrozumiałam, że można żyć inaczej. Niestandardowo, że to może się udać. I zaryzykowaliśmy.