Nasze życie jest dwulicowe!
Tak dla ścisłości to nawet trzylicowe!
Wydawać, by się mogło, że życie jest życiem a my jesteśmy nami bez względu na to gdzie i z kim jesteśmy w danym momencie, ale tak nie jest. Prowadzimy trzy różne życia i każda z tych opcji jest całkowicie prawdziwa..
Jak to możliwe ? Sama się zastanawiam.
Nasze życie zależy od tego jaki aktualnie status ma nasz związek. Brzmi to dziwnie, ale tak jest. Całkiem inaczej wyglądają nasze dni gdy jesteśmy razem w delegacji, razem w domu i każde osobno w różnych miejscach na świecie..
Co ciekawe nie tylko zmienia się nasz plan dnia i zajęć. Inne cechy naszego charakteru wysuwają się na pierwszy plan a inne jakby się wyciszały, co sprawia , że zmienia się nasze zachowanie. To nie wszystko! Zauważyłam także, że podejmujemy inne działania i decyzje.
Każdy z nas przybiera inną postawę, nakłada inną maskę czy stosuje inne zachowanie ze względu na miejsce, ale zazwyczaj nie zmieniają się jego preferencje czy zachowanie ogólne..
U nas to nie jest takie proste gdyż warunki w jakich żyjemy diametralnie się zmieniają.. i to samo wyzwanie czy pytanie może być przez nas różnie interpretowane ze względu na tryb w jakim aktualnie się znajdujemy.. brzmi to zagadkowo więc może jakiś przykład..
Będąc razem w delegacji niemal codziennie wychodzę na spacer po okolicy – sama lub z mężem, czego nie robię w domu niemal nigdy. Dodatkowo w delegacji zdarza nam się żyć w warunkach na jakie „normalnie” bym się nie zgodziła. Z drugiej strony podejmuję większe ryzyko i jestem bardziej otwarta..
Żeby lepiej to ukazać opiszę każdy z tych naszych trybów osobno..
Oczywiście mój ulubiony tryb!
Jak on wygląda?
Wyjeżdżamy tam gdzie wzywa praca mojego męża. Zazwyczaj mieszkamy w samodzielnym mieszkaniu i prowadzimy normalne życie. Bez względu na miejsce w jakim jesteśmy..
Mąż codziennie wychodzi do pracy na 8-12 godzin (czasem więcej) ja w tym czasie pochłonięta jestem zwyczajnymi sprawami. Tym, by ugotować obiad czy kolację , zrobić pranie czy popracować nad blogiem lub też wykonać pracę zdalną, taką jak projekty wnętrz czy obróbka wcześniej wykonanych sesji zdjęciowych. Ale też dysponuję nadmiarem wolnego czasu. A ten poświęcam na swoje pasje i pracę nad sobą. To czas w którym nie odstępuje aparatu na krok, czytam książki, ewentualnie oglądam zaległe seriale, do tego chodzę i jeszcze raz chodzę! Czy w domu nie mam czasu na książkę czy serial? Mam. Nie zawsze, ale mam. Czy mam czas na spacer i fotografię? Mam. Jednak będąc w domu nie podejmuję tych działań tak często, albo wręcz wcale. W delegacji także więcej gotuję i robię to z większą przyjemnością. Choć ogólnie lubię gotować, to dopiero kuchnia delegacyjna stawia mi większe wyzwania i sprawia większą przyjemność.
Będąc w delegacji jestem też spokojniejsza.. Myślę, że mój spokój wiąże się z mniejszą ilością bodźców wokół mnie.
Nie zawsze tak było, kiedyś ten nadmiar czasu, spokój i cisza wywoływały efekt odwrotny. Byłam pobudzona, niespokojna i nie potrafiłam sobie znaleźć miejsca.. Teraz tą ciszę traktuję jak dar. Ale przebyłam długą drogę do tego miejsca..
Delegacja to także taka ucieczka od problemów, czy to bardziej globalnych jak tych związanych z polityką Polski, czy domowych. Pozwala spojrzeć na pewne sprawy z dystansu, odciąć się na chwilę.
Wyjazd delegacyjny wprowadza także w nasze życie najwięcej porządku. Mąż wychodzi codziennie do pracy, po pracy razem jemy kolację i najczęściej wychodzimy jeszcze na powietrze nawet gdy jest już ciemno czy pogoda nie dopisuje. Weekendy są najwspanialsze. Mamy czas dla siebie i spędzamy go zawsze aktywnie poza domem. Czyli prowadzimy takie życie jak wy.. tyle, że my za granicą.
W sposobie spędzania weekendów jest spora różnica między tymi naszymi trybami. W domu – niezależnie czy razem czy ja zostaje sama, weekendy spędzamy lub spędzam raczej w nim. Czasem gdzieś się wybieramy czy spotykamy ze znajomymi, ale najczęściej to znajomi czy rodzina wpadają do nas. W delegacji wychodzimy ZAWSZE. Bez względu na pogodę czy humor! I to jest zarówno moje odczucie jak i mojego męża. W delegacji nam się bardziej chce!
W takich delegacjach jestem straszną 'męczydupą’ jeśli chodzi o wyjścia i podróże.. Roznosi mnie pozytywna energia! Nie chcę siedzieć w domu kiedy świat na mnie czeka! I nie ważne czy będzie to spacer brzegiem morza 10 min od domu czy daleka wycieczka. Chcę obcować z nowym miejscem! Co dziwne, ta energia wypełnia mnie w takim stopniu tylko podczas delegacji. Nawet na wakacjach, choć też we mnie jest, to jednak w mniejszej ilości . Ogólnie poznawanie i odkrywanie to jest energia, która od zawsze we mnie była.. ale to w delegacji przybiera na sile! Czuję misję poznania danego miejsca pod każdym względem!
Jakie jeszcze różnice zauważyłam?
Będąc w delegacji przykładamy mniejszą wagę do tego co wokół. Nie denerwuje nas kiepska pogoda (bynajmniej nie tak bardzo), czy małe niewyposażone mieszkanie. Nie irytujemy się też bezsensownymi zachowaniami innych czy też niedorzecznymi cenami np. parkingów. I co ciekawe mniej planujemy więcej robimy..
To też czas, w którym maniaczymy seriale kryminalne, które uwielbiamy. W domu też je oglądamy, ale bardziej po prostu poddajemy się programowi telewizyjnemu i raczej wegetujemy niż czerpiemy z oglądania prawdziwą przyjemność. W delegacji urządzamy sobie serialowe wieczory, wyszukując te, które najbardziej nas interesują. Muszę przyznać, że czasem zdarza nam się w kilka dni skończyć cały sezon 😄 siedząc dziennie do późna. Oczywiście zaraz po codziennych spacerach wspomnianych wcześniej.
W delegacji zmienia się nasza decyzyjność, czy raczej sposób decydowania.. Gdyż na większość pytań i propozycji odpowiemy TAK.. nie szukamy wymówek.. W domu, włącza nam się czasem lenistwo i szukamy powodów, by zostać w domu. Albo też pojawia się mnóstwo innych zajęć czy też zmieniają się priorytety.. Zamiast jechać na wycieczkę wolimy popracować w ogrodzie, nadrobić prace domowe czy spędzić czas z przyjaciółmi, których nie mamy za granicą! Ewentualnie nic nie robić i znaleźć sensowne tego wytłumaczenie.
RAZEM W DOM
To zazwyczaj czas „urlopu” mojego męża.. choć bardziej nazwałabym to czasem bez pracy zarobkowej, bo urlopem tego zazwyczaj nazwać nie można.. 🙂 W domu zawsze jest coś do roboty!
Czasem zdarza się także praca zdalna wtedy trzeba dzielić czas między pracę a dom.. I umieć zmobilizować się, by efektywnie pracować w domu.
Wspólny pobyt w domu to czas kiedy mój mąż może skupić się na byciu domatorem, kontakcie z rodziną i przyjaciółmi.
Dodatkowo zauważyliśmy, że w domu często czas biegnie szybciej.. tu trzeba kogoś odwiedzić, tu coś załatwić, tu czeka jakaś robota do dokończenia w domu czy prace w ogrodzie. Czas w domu ucieka nam przez palce pomimo, że teoretycznie mamy go dla siebie najwięcej. Dodatkowo gdy mój mąż ma „urlop w domu” czyli nie pracuje to ta sytuacja może się szybko i dynamicznie zmienić. A to też wpływa na nasz spokój. Każdy telefon z Niemiec może oznaczać, że czas w domu dobiegł końca. I mimo, że mąż ma zwykle dowolność w ustalaniu swojej dostępność, czasem pojawiają się nagłe potrzeby ze strony kontrahenta lub niespodziewane, ciekawe propozycje. Z drugiej też strony dłuższy brak kontaktu ze strony kontrahenta również w pewnym momencie zaczyna być nieco stresujący – oznacza to po prostu przedłużający się czas bez dochodów.
W domu przebywamy ze sobą praktycznie 24/h i tu także najłatwiej o kłótnie i konflikty. Przesycenie i nadmiar wspólnego czasu często w dużym pędzie powoduje przeładowanie emocjami. Szybka komunikacja nie zawsze jest poprawna i prowadzi to do nieporozumień. Dochodzą mniejsze i większe problemy. Olbrzymie kłótnie nam się nie zdarzają, a mniejsze konflikty staramy się szybko rozwiązać. Niemniej to w domu częściej napotykamy na jakieś trudne sytuacje.
Mój mąż ma w domu tendencje do narzekania. Przekraczając granicę Polski włącza mu się „polski nastrój”, mnie też się on udziela.. ale jednocześnie zmniejsza mi się tolerancja 🙂 Sami możecie sobie odpowiedzieć jak to się kończy 🙂
W domu także ja jestem bardziej nerwowa i niespokojna. Pewnie przez wiele spraw, które zazwyczaj mam na głowie lub wydaje mi się że mam. W przeciwieństwie do czasu delegacyjnego powraca mnóstwo bodźców i zwyczajnych problemów życiowych. Trudniej także o zachowanie dystansu do wielu rzeczy, które w zasadzie w ogóle nie powinny mieć wpływu na nasze funkcjonowanie.
Zapewne to wpływa na nasze mniejsze kłótnie ;). Ale cały czas nad tym pracuję i coraz lepiej mi to wychodzi..
Wspólny pobyt w domu ma jeszcze jedną niewielką wadę.. to czas kiedy najbardziej musimy się napocić nad kompromisami.. Czas kiedy obydwa nasze gusta i charaktery spotykają się na wspólnym gruncie.. To co dla wielu z Was jest codziennością dla nas nie jest. Jakkolwiek to brzmi – wspólne życie w naszym domu nie jest dla nas codziennością. Najczęściej to ja w nim mieszkam sama lub z mamą. Sama sobie gospodaruje, rozporządzam i ustalam pewne rzeczy. Kiedy przyjeżdża mąż, nieraz chce pewne sprawy po swojemu 'ułożyć’..
W domu oboje musimy przełączyć się w tryb 'razem’ i dodać do niego wszelkie domowe problemy. A jest to naprawdę w znacznym stopniu różne od trybu 'razem’ na wyjeździe. Nie jest to takie proste kiedy przez kilkanaście tygodni podejmujesz decyzje samodzielnie i robisz co chcesz bez pytania drugiej osoby..
Póki co idzie nam to nieźle i nie mamy jeszcze rozdwojenia jaźni :). Chyba.. 🙂
Co ciekawe w domu mam dużo mniejszą skłonność do ryzyka i wiele spraw odkładam na później. Wydaje mi się , że pewne rzeczy zawsze mogę zrobić.. a inne mogą poczekać. W delegacji jestem w danym miejscu być może pierwszy i ostatni raz co wpływa na moja decyzyjność. Żyję tu i teraz i korzystam z każdej nadarzającej się okazji!
Jak wspomniałam wyżej, w domu mało fotografuje spontanicznie, jeżeli już fotografuje to są to umówione sesje. Zazwyczaj aparat się kurzy. Podejmuje za to więcej działań kreatywnych związanych z malarstwem i tworzeniem. Mam w domu swoją pracownię w której mogę się zamknąć i wyżyć się artystycznie!
Mój mąż za to w domu rzadko podejmuje działania związane z pasjami. Nawet jeśli ma na nie czas ma problem się zorganizować na tyle, by te pasje pielęgnować. Staram się jednak wydzielać małą przestrzeń na czas dla siebie osobno tak, by przeciwdziałać przesyceniu i rutynie:) I motywować go do jakościowego spędzenia czasu i pielęgnowania hobby..
Dla mnie to spotkania z przyjaciółkami, malarstwo czy wizyta u fryzjera, dla Czarka wycieczki motocyklowe czy grzebanie przy nim w garażu.
Pielęgnowanie swoich pasji, indywidualności i znajdywanie czasu na własną przestrzeń jest bardzo ważne w takim bliskim związku jaki mamy.. I choć jest pokusa, by być 24h razem kiedy tylko możemy to oboje szanujemy swoje przestrzenie i indywidualność..
Czas w domu to czas dla rodziny! Uczestniczymy we wszystkich imprezach rodzinnych gdy tylko jesteśmy w domu.. Dodatkowo staramy się być na wszystkich weselach naszych bliskich!
Czarek twierdzi, że ma większą potrzebę na kontakty rodzinne i przyjacielskie będąc w domu. Podczas gdy w delegacji tych potrzeb praktycznie nie ma. Ja chyba też się pod tym podpisuję. W moim przypadku może dlatego, że lubię kontakt bezpośredni a nie zwierzenia telefoniczne..
Będąc w domu wykorzystujemy czas na spotkania z naszymi bliskimi przyjaciółmi! Organizujemy wypady, małe domowe imprezy i wyjścia na kawę.. Podczas, gdy będąc za granicą nie słyszymy się nieraz i dwa miesiące!
OSOBNO
To najtrudniejszy z trybów.
On gdzieś w świecie mieszka i pracuje, ja dbam o nasz dom w Polsce..
To dwa życia, które prowadzimy gdzieś z dala od siebie.. On codziennie wychodzi do pracy, samotnie je kolację i musi poradzić sobie z samotnością i nową rzeczywistością..
Ja tu w Polsce radzę sobie z samotnością, ale to łatwiejsze w otoczeniu rodziny i przyjaciół. Choć z drugiej strony jak twierdzi mąż – łatwiej jest jemu w nowej rzeczywistość z nową pracą do wykonania i niejednokrotnie wśród nowych ludzi aniżeli mnie pozostającej w tej 'szarej’ rzeczywistości tyle że samej, bez niego. Może coś w tym jest. Tak czy owak staram się dbać także o dom i muszę w nim być i mężczyzną i kobietą. Przejmuję część obowiązków Czarka, które są niezbędne i muszę sobie radzić w trudnych sytuacjach.. jak ta kiedy wysiadły nam dwa piece w domu i musiałam zorganizować serwis. Lub ta kiedy musiałam zrobić serwis pieca gazowego osobiście z telefonicznym wsparciem, bo serwisant nie mógł podjechać tego samego dnia. Czasem się coś zepsuje, czasem trzeba coś zorganizować. Będąc sama muszę być i mężczyznom i kobietą. Nie ma czasu na słabości. Choć nieraz płakałam z bezsilności gdy zbyt wiele rzeczy mnie przytłoczyło na raz .
W domu jestem sama ze sobą i dla siebie.. Kiedy się rozchoruję muszę sobie poradzić. Jeśli leżę w szpitalu mąż nie może mnie odwiedzić. To bardzo trudne sytuacje, w których zdarza mi się myśleć , że to nasze życie mnie przerasta.. Taka samotność we dwoje.. Taki związek na odległość to najbardziej popularny tryb wśród par spośród jedno pracuje za granicą.. Tryb, który według mnie jest najtrudniejszy i taki, który najbardziej naraża małżeństwo na koniec. Początek naszego małżeństwa właśnie tak wyglądał, więc doskonale wiem co mówię. Nas doprowadziło to do momentu w którym lepiej żyło nam się osobno niż razem. Razem było dobrze tylko przez chwilkę, później z każdym momentem było widać, że żyjemy w dwóch różnych światach i mamy coraz mniej wspólnego. Mój mąż chciał mi wynagrodzić rozłąki prezentami, lecz to niestety nie działa. Dla przetrwania związku jest potrzebna trwała i codziennie pielęgnowana relacja.
Związek na odległość to też czas w którym oboje musimy radzić sobie z tęsknotą.. z tym, że codziennie kładziemy się samotnie spać. To czas kiedy mamy najmniej siły a musimy jej najwięcej zaangażować na wspólny kontakt..
Ja niestety mam mechanizm obronny, który odsuwa mnie od męża kiedy nie ma go blisko. Tęsknota jest dla mnie tak dotkliwa, że blokuję te wszystkie uczucia, zmniejszając kontakt. Ciągle nad tym pracuję..
Zazwyczaj u ludzi jest odwrotnie. Gdy są razem mniej rozmawiają a kiedy tylko jedno z nich wyjeżdża zaczynają się długie rozmowy, esemsowanie, maile, zdjęcia.. My mamy inaczej. My zmniejszamy kontakt będąc z dala od siebie.. Oczywiście codziennie rozmawiamy, opowiadamy sobie o tym co się działo w danym dniu, ale dla mnie to wyjątkowo trudne i mogę zauważyć, że ten kontakt jest gorszy w porównaniu z żywym kontaktem osobistym.
Pracując za granicą mój mąż sam planuje sobie czas, posiłki, zakupy i też musi zastąpić w tej kwestii mnie :). Musi także zorganizować sobie czas wolny podczas weekendów co mniemam jest dla niego najtrudniejsze.
Ma problem z podejmowaniem działań kiedy nie ma mnie obok. Woli zwiedzać ze mną, no i woli, żebym to ja zaplanowała to zwiedzanie 😛
Jest tak, że bez siebie troszkę gaśniemy..
Szczególnie widać to po Czarku. Nie dziwię mu się. Teraz kiedy wyjeżdżam z nim w delegacje wiem jak to wygląda. Jesteś gdzieś daleko od domu, czasem masz towarzystwo, czasem nie. Ale prawda jest taka, że jesteś tam sam, nie mając do kogo otworzyć ust wieczorami. Chodzenie po mieście czy zwiedzanie samemu nie jest taką przyjemnością jak we dwójkę. Samemu nawet gotować się nie chce. My oboje jesteśmy 'stadni’. Tyle, że lubimy małe stado :). Prawda jest taka, że mamy więcej energii gdy jesteśmy blisko siebie. Takie ładowanie indukcyjne 😀
Ja będąc w domu staram się wolny czas poświęcić moim przyjaciołom i rodzinie. Jeżdżę do przyjaciółek, bawię się z chrześniakami. Ale robię to też, by zapełnić pustkę w sercu. Prawda jest taka, że najszczęśliwsza jestem gdy jesteśmy blisko.
Osobno podejmujemy mniej działań. Pobyt osobno to taka poczekalnia naszego życia, choć często długa. Nie lubimy robić fajnych rzeczy osobno więc czekamy na to kiedy będziemy mogli wykonać je razem. Można by uznać to ze pewien rodzaj uzależnienia, my jednak po prostu lubimy siebie! Lubimy spędzać ze sobą czas, rozmawiać i robić fajne rzeczy. Nie mamy problemu zrobić coś samotnie, ale to dzielenie się emocjami daje nam najwięcej radości! Często podejmuje różne aktywności jak Czarka nie ma w domu, jak na przykład wycieczka z przyjaciółkami, wyjście do klubu. Jednak jest mi czasem smutno, że nie mógł czegoś przeżyć ze mną. Że dla niego ten fajny moment nie był dostępny. Przez to, że pracuje za granicą i często go nie ma omija go wiele fajnych rzeczy.
Powiem szczerze – bez naszych kotów i ogrodu trudno byłoby mi znieść te rozłąki!
Jasiu pojawił się w naszym (moim) domu podczas pierwszej delegacji Czarka przed samym ślubem. Dzięki temu małemu rozbójnikowi i przyjaciółkom z pracy przetrwałam ten trudny czas!
Obecnie w domu mamy trzy ancymony , dzięki którym w domu nigdy nie jest nudno. Jest się do kogo odezwać, do kogo przytulić i dla kogo wrócić do domu.. Dom przestaje być taki przeraźliwie pusty..
Teraz kiedy mieszkamy w domu a nie mieszkaniu mam jeszcze jedną przestrzeń która pobudza mnie do życia- ogród. Patrzenie jak kwiaty rosną, owoce dojrzewają daje mi wiele radości. Chodzenie boso po trawie, obserwowanie ptaków, wąchanie kwiatów traktuję terapeutycznie i taką terapię zalecam każdemu 🙂
Wiecie już jak wyglądają trzy lica naszego życia. Jak zmienia się nasze zachowanie i upodobania.
A jak zmieniają się najbardziej podstawowe definicje? Takie jak dom?
Dom może być rozumiany jako miejsce naszego pobytu, miejsce naszej stałej przystani lub tego uczucia ciepła ilekroć o nim pomyślisz. I według tej ostatniej definicji mamy co najmniej kilka domów, bo w każdym miejscu w którym przebywamy próbujemy stworzyć dom.
Bo dom to my. To nasze emocje i nasze wspomnienia. Nasz ulubiony sklep, ulica, którą dziennie przemierzamy, miękkość materaca, uśmiech sąsiada charakterystyczny dla każdego miejsca zapach.
Życie delegacyjne nie jest proste. Jest wielowymiarowe i wieloznaczne. A największym zadaniem jest wydobyć z każdego oblicza tego życia to co najlepsze.