50 godzin.
Pięćdziesiąt godzin. Właśnie tyle mój mąż był w domu. Rzadko się zdarza, by mój mąż przyjeżdżał na weekend do domu gdyż nawet przy locie samolotem wygląda to właśnie tak, że ten czas do wspólnego spędzenia i tak jest maksymalnie ograniczony..
Teraz sytuacja była jeszcze bardziej skomplikowana. Nasi przyjaciele brali ślub i pomimo, iż za tydzień Cezary wraca do domu na urlop przyleciał teraz na te 50 godzin.. Przyleciał, by być razem z nimi i ze mną w ten dzień.
W ciągu tych 50 godzin mieliśmy dla siebie zaledwie kilkanaście.. Bo w dzień ślubu od 5.30 byłam poza domem wspierając Panią Młodą jako świadkowa. A dziś kolejny raz widziałam wschód słońca jadąc na lotnisko..Szczerze mówiąc nie czuję, że Cezary w ogóle był. Tak szybko to zleciało, że wydaje mi się , że to był tylko sen.. Na szczęście niedługo urlop i będzie czas, by się sobą nacieszyć.. Mąż ocenił stan prac remontowych na ukończeniu, pobawił się i wrócił do pracy do Niemiec..
Z przygód powiem Wam , że w około 1/3 drogi mój mąż mnie zawrócił gdyż w bagażu podręcznym ( jedynym jaki miał) posiadał Lethermana, czyli multitool który zawiera w sobie dwa rodzaje noży, śrubokręty , kombinerki i inne niebezpieczne rzeczy.. Co ciekawe z tym samym sprzętem przyleciał do Polski .. Niemiecka solidność zawiodła na lotnisku. Tak więc moja podróż wydłużyła się o około 25 minut, bo Letherman jest bardzo cennym i przydatnym sprzętem…
Zabrałam dziś ze sobą aparat chcąc sfotografować wschód słońca. Niestety, dziś przy wszechobecnej szarzyźnie nie można było liczyć na zjawiskowe zdjęcia..
Udało mi się za to sfotografować turkusowy domek, który za każdym razem mnie zachwycał a nigdy nie było możliwości , by przy nim stanąć i zrobić zdjęcie.. Dziś o godzinie 5.30 i niewielkim ruchu zatrzymałam się i zrobiłam mu zdjęcie zanim zniknie..
Dodatkowo standardowo zatrzymałam się na polach, by sfotografować łąkę..