Czasozajmowacze,  Razem na kontrakcie,  Życie delegacyjne

Życie żony na delegacji.

Co robi żona na delegacji? Żyje.
Jedno z najczęściej zadawanych pytań dotyczy tego co robię będąc na delegacji. Celowo używam tutaj stwierdzenia „na delegacji” a nie w delegacji, bo to określenie choć może niepoprawne bardziej opisuje ten stan. Ja nie jestem „w ” delegacji gdyż nikt mnie nigdzie nie oddelegował. Ja żyję na delegacji mojego męża. Samo słowo delegacja także nie do końca pasuje prawdę.. Gdyż mój mąż jest freelancerem i pracuje na zasadzie kontaktu, ale zaczynaliśmy od delegacji i tak to już w naszej mowie zostało.. Jest to takie nasze uproszczenie.

Ale wracając do tematu. Co robi żona na delegacji?
Mąż co robi wiadomo. Pracuje.
Tak więc mąż pracuje a żona?
Żyje. To najprostsza i najprawdziwsza odpowiedź jakiej mogę udzielić.

Każdy nie może się nadziwić, co ja robię z tym czasem. I muszę przyznać, że początki były trudne. Bo wyobraź sobie, że jesteś w zupełnie obcym dla siebie miejscu, Twój mąż wychodzi na cały dzień do pracy a Ty jesteś sama. Dokładniej wygląda to tak, że docieramy na miejsce zazwyczaj w niedzielę wieczorem a w poniedziałek zostaję już sama.. Nie ma żadnego okresu przejściowego.. z dnia na dzień nowe miejsce i samotność. Rano budzę się w zupełnie obcym łóżku i miejscu i ten stan jest taki totalnie abstrakcyjny..
Te pierwsze 2 dni poświęcam na zaaklimatyzowanie się w nowym miejscu ale także z nadmiarem czasu i delegacyjnym trybem życia później jest z górki. Zazwyczaj te pierwsze dni są najtrudniejsze, zanim „wbiję” się w nową rutynę, oswoję z nowym gruntem..

No właśnie. Delegacyjny tryb. Nasze życie dzieli się na kilka trybów, które zupełnie się od siebie różnią:

Tryb domowy. Wersja 1+1 czyli razem w domu (24h razem)

Tryb domowy. Wersja 1 + 3 (koty) czyli mąż w delegacji ja w domu. (24h osobno)

Tryb wakacyjny. chyba tłumaczyć nie muszę. (24h razem )

Tryb delegacyjny. Czyli oboje za granicą. I dzisiaj chciałam właśnie o tym trybie troszkę napisać.

Te tryby są od siebie całkiem różne i przełączają się automatycznie choć z pewnym opóźnieniem zwanym stanem zaaklimatyzowania się lub oswajania.

O tym jak wygląda delegacja decyduje wiele czynników.. Ale są pewne stałe , które się nie zmieniają. Jakie?

W delegacji żyjemy.
Musimy jeść, mieć czyste ubrania itd zatem prowadzimy normalne (na tyle ile się da) życie. W sumie to prowadzimy najbardziej zbliżone do  tego co się nazywa „normalnym” życie.. Mąż wychodzi codziennie do pracy, ja zostaję w domu i się nim zajmuję. Wiadomo, że inaczej. Ale co ważne , w każdym nowym miejscu tworzymy namiastkę tego domu i normalności.

Gotuję. Piorę. Sprzątam.

Prozaiczne życie choć utrudnione tym,

że odbywa się w różnych miejscach na świecie. Co wyjazd na nowo muszę się odnaleźć w tej rzeczywistości. Prozaiczne życie nie jest takie prozaiczne jak stoi przed Tobą pralka z japońskimi ‚krzaczkami’ lub starasz się zrobić tygodniowe zakupy w Południowej Afryce. Nawet u naszych bliskich sąsiadów Niemców życie bez znajomości języka ma podniesioną poprzeczkę..

To rozkminianie życia zajmuje sporo czasu i pochłania sporo energii, ale bardzo to polubiłam. Traktuję to jak wyzwanie.
Prowadzenie życia za granicą jest dla mnie utrudnione gdyż jestem tam zupełnie sama przez większość czasu. Mój mąż zazwyczaj pracuje wiele godzin. Normą jest dla niego 10h a 12 lub powyżej to nie rzadkość.. Jeśli tylko warunki mi pozwalają gotuję kolację, by przychodząc z pracy mógł zjeść coś ciepłego a do tego często przygotowuję mu lunch do pracy, by mógł zjeść pełnowartościowy posiłek w ciągu dnia.(Zazwyczaj gotuję więcej na kolację i jest już lunch!)

 

Wciąż zostaje mi sporo wolnego czasu.. I to właśnie dlatego wszyscy koledzy i koleżanki współpracujący z Czarkiem nie mogą się nadziwić. Że będąc sama 12 h potrafię się zorganizować i nie zwariować. Powiem szczerze. Jeszcze kilka lat temu była to dla mnie abstrakcja. I gdyby ktoś 8 lat temu powiedział mi , że świetnie odnajdę się w ciągle zmieniających się warunkach , życiu pełnym wyzwań i wolnego czasu i ciszy to bym nie uwierzyła. Choć zawsze byłam przebojowa, częste zmiany, samotność i nadmiar czasu mnie przerażały.

Trzeba mieć motywację, dużo samozaparcia i minimalne podstawy z psychologii, by móc nad sobą pracować z trudniejszych momentach. Dużo czasu zajęło mi dojście do tego punktu w którym delegacje są dla mnie przyjemnością i po prostu częścią życia..

Złożyły się na to na pewno różnorodne, pełne wyzwań i ciekawe delegacje, ale także wsparcie najbliższych.

 

Co więc robię jak teoretycznie nic nie robię?

Tak jak powiedziałam wszystko zależy od różnych czynników m.in. miejsca w jakim przebywamy, ilości godzin pracy męża, towarzystwa na delegacji, pory roku.

Niezmienne jest to, że na każdej delegacji dużo wychodzę.

Staram się codziennie wykonać 10 000 kroków. To moje wyzwanie niemal każdej delegacji. Motywacja żeby spędzać jak najwięcej czasu poza domem. To też moje wykorzystanie szansy jaką niewątpliwie jest delegacja. No właśnie delegacje uważam za szansę. Nawet jeśli wyjeżdżamy i mieszkamy w Niemczech czy Holandii, które są mało egzotyczne. Każdy wyjazd to poszerzenie moich horyzontów.
Poświęcam ten czas na poznanie okolicy bliższej i dalszej, kultury i tego jak żyją w tym miejscu ludzie. To często też sprawdzenie się w życiu w innych warunkach.. Np. w dużym mieście lub spełnienie marzeń o życiu nad morzem..

Nie mam potrzeb socjalizacyjnych. To znaczy nie mam potrzeb poznawania nowych ludzi i otaczania się nimi. Jeśli są , nie stronię od nich, ale sama nie szukam za specjalnie towarzystwa na siłę. Często towarzystwo zapewniają mi znajomi męża z pracy ale najczęściej to ja sama jestem dla siebie towarzyszką dni. Polubiłam siebie i od tego momentu przestało mi to przeszkadzać.

Rzadko samotnie zwiedzam dalsze okolice, najczęściej eksploruję najbliższą okolicę, bo wolę fajne miejsca zostawić na wspólne zwiedzanie podczas weekendów. W ciągu tygodnia wyszukuję miejsca i opracowuję plan a w wolny weekend jedziemy i razem zwiedzamy.
Poniżej jedna z niewielu samotnych wycieczek. Kapsztad. Tam miałam poczucie, że moja wolność jest stłamszona, zagrożona. Teren po którym mogłam się swobodnie poruszać mi się znudził i poczułam potrzebę wyjścia dalej.. zorganizowałam sobie wycieczkę tak, bym była bezpieczna i zwiedziła jak najwięcej!

Wykorzystuję dany mi czas.

W domu zdarza mi się , że nie mam czasu lub energii na zrobienie czegoś konstruktywnego np. przeczytanie trudnej książki, podszkolenie się lub żmudną obróbkę zdjęć. Robię to właśnie wtedy. Nadmiar czasu wykorzystuję także na nadrabianie seriali i filmów.
Podczas jednej delegacji nauczyłam się robić na drutach. W domu przyjaciółka i mama pokazały mi podstawy a ja w czasie delegacji miałam czas, by ćwiczyć. takim sposobem umiem robić na drutach!

Fotografuję.

To coś co jest częścią mnie szczególnie na delegacji. W domu zdarza się , że przez dłuższy czas nie robię ani jednego zdjęcia. Na delegacji robię je codziennie. Bez względu na to gdzie jesteśmy. Czy jest to miejsce atrakcyjne turystycznie czy nie staram się odnaleźć w nim piękno i coś ciekawego. To właśnie dzięki tym delegacjom moje umiejętności staja się lepsze, kadry ciekawsze a kreatywność bujniejsza!

Życie żony na delegacji polega też na tym, by dbać o męża.

To zabrzmi pewnie staroświecko i patriarchalnie, ale nie o to chodzi. Chodzi o to że na delegacji mamy tylko siebie i moim zadaniem jako żony, osoby najbliższej i przyjaciela jest zadbanie o zdrowie męża. Psychiczne i fizyczne. Czyli rozmawiam z nim o jego pracy, wysłuchuje narzekań na każdy projekt i poszczególne osoby. Często nie tylko jego, ale także jego znajomych z pracy . Wyciągam go z domu po długiej pracy, by się przewietrzył i rozruszał. Dbam, by jadł pełnowartościowe posiłki. Dbanie nie jest jednostronne nasze małżeństwo polega na zrozumieniu i równouprawnieniu. Dbamy o siebie nawzajem, ale przy trudnej wielogodzinnej pracy to ja jestem motywatorem i osobą, która dba, by równowaga nie była zachwiana. Wyjeżdżam wraz z nim także dlatego, by go troszkę upilnować i o niego zadbać.. Mężczyźni wyjeżdżający do pracy za granicą mają tendencje do niedbania o siebie..( o tym TU) i mój także wpada w takie tryby w samotnych delegacjach..

Ale bez przesady! To wszystko to co robiłabym w domu..
Nie wstaję wcześniej , by zrobić mu śniadanko. To uważam za przesadę.
Ma ręce. Dbam o to , by po 12h pracy miał w „domu” co zjeść, ale jak nie chce mi się nic gotować wychodzimy na miasto i nie ma z tym problemów.
Sama nie idę na całotygodniowe zakupy i nie niosę przez pół miasta ciężkich siat.. Robimy to razem. Dzielimy się obowiązkami, choć wiadomo , że w czasie kiedy on pracuje 12 godzin to ja przejmuję ich więcej..
Jednak nigdy nie byłam i nie będę służącą dla swojego męża. Nasze małżeństwo jest małżeństwem partnerskim w którym każdy z nas ma swój wkład i udział. Staramy się wzajemnie wspierać i dopełniać.
Żyjąc na delegacji wspólne zrozumienie i wyrozumiałość jest bardzo ważna. Każdy z nas może mieć gorszy dzień, spadek energii, tęsknotę za domem.. To cechy, które utrzymują nasze małżeństwo przy „życiu”.

Pracuję.

Wyjazdy umożliwiają zdalną pracę, którą często wykonuję na delegacji. Są to różnego rodzaju projekty , które realizuję sama lub są mi zlecane.

Mój tradycyjny dzień na delegacji.

Jak wygląda mój tradycyjny dzień na delegacji?
Wstaję nie za wcześnie. Jeśli wstanę za wcześnie to po pierwsze będę niewyspana , po drugie mój dzień będzie jeszcze dłuższy.. Wstaję koło godziny 8-9. To optymalna godzina, która pozwala także moim hormonom na wyrównanie się.
Jem śniadanie i robię prasówkę. Czytam co się dzieje w kraju, czytam plotki oraz często czytam także informacje z kraju w którym jestem. Jeśli mam coś do pracy to to wykonuję. Koło godziny 10-11 piję kawę i wychodzę. Chyba, że jest to lato w pełni i na dworze panuje upał lub odwrotnie pada i jest zimno wtedy zmieniam godziny wyjścia na najbardziej optymalne. Na dworze staram się spędzić przynajmniej godzinę bez względu na pogodę. Zazwyczaj jednak są to dwie, trzy godziny. Spaceruję, idę na zakupy lub po prostu siadam na ławce i czytam książkę.
W Japonii siadałam na plaży i patrzałam w morze lub spacerowałam uliczkami mojego miasta.


W RPA spacerowałam po moim osiedlowym parku wśród kanałów oraz pobliskim rezerwacie ptaków lub szłam na zakupy. Sama nie mogłam się wypuszczać za daleko ze względu na względy bezpieczeństwa.
W Hamburgu metrem dojeżdżałam do ciekawych miejsc i spacerowałam uliczkami miasta, które pokochałam. Codziennie starałam się odnaleźć nowe ciekawe miejsca.. A czasem po prostu się nudziłam. Nuda czasami jest nam potrzebna! Dzięki niej wpadamy na niecodzienne pomysły! Nie bójmy się jej!

Wracam do domu najczęściej w porze lunchu o ile nie jem na mieście. Robię sobie lunch i najczęściej zostaję w domu. Gotuję kolację i czekam na powrót męża zajmując się domowymi rzeczami, a także czytam, oglądam seriale lub telewizję regionalną. Ta Japońska była dla mnie iście ciekawa! Oglądałam seriale Japońskie nie rozumiejąc ani słowa! Ale z wiadomości dowiedziałam się o festiwalu światełek , który odbywał się w Hiroszimie i na który dzięki temu pojechaliśmy!
Jak mąż wraca z pracy to zależnie od godziny i pogody albo zostajemy w domu i robimy seans serialowy ( uwielbiamy seriale kryminalne!) albo wychodzimy na miasto! To także często czas na spotkania towarzyskie.
Chodzimy spać koło północy.
W ciągu tygodnia mam tez czas na planowanie weekendowych wycieczek. Takie jest moje zadanie. Wynajduję miejsca, które chcę odwiedzić i planuję wycieczki lub wyznaczam miejsce a plan robimy razem.

Może na piśmie wydaje się to straszna nuda, ale sama planuję swój czas i codziennie wynajduję sobie ciekawe rzeczy do roboty! Moja kreatywność i ciekawość świata się tutaj bardzo przydaje.
Nie każdy się nadaje na taką „wolność”, jednak uważam , że o wiele więcej osób niż się wydaje. Wiele osób potrzebuje po prostu czasu tak jak ja, by się tego nauczyć. Polubić siebie i nauczyć się pożytecznie i kreatywnie wykorzystywać czas.
Ja kiedyś też nie wyobrażałam sobie tego, by zostać sama na drugim końcu świata.. A teraz aż rwę się do wyjazdu!
Można powiedzieć, że życie na delegacji to takie moje „slowlife” i lepsza jakość życia. Mam pełne skupienie na sobie i na tym co mogę a najważniejsze co chcę zrobić. Staram się wykorzystać ten czas jak najlepiej. Czasem to porządny odpoczynek , a czasem wręcz odwrotnie! W domu jest mnóstwo rozpraszaczy, cała lista rzeczy do zrobienia, osób wokoło i ciężko skupić się na sobie i na tym, by w odpowiedni sposób wykorzystać to co się dzieje oraz czas jaki jest nam dany.

Na delegacji zostajemy sami ze sobą i swoimi myślami i myślę, że to jest największe wyzwanie! Kiedy otacza nas szum nie słyszymy tego co się w nas dzieje.. Często nie chcemy tego słyszeć, bo nie jesteśmy gotowi się z tym zmierzyć. W dzisiejszych czasach nie potrafimy się nudzić ani odpoczywać.. Biegniemy.. a wyrwani z tego biegu nie umiemy się odnaleźć.. Ale uwierzcie mi nie trzeba przebiegać przez życie.. ! Można przejść a trzeba się co jakiś czas zatrzymać i spojrzeć na wszystko z boku, na spokojnie.. Ale o tym napisze innym razem..

Żebyście nie myśleli, że jesteśmy tacy uduchowieni i święci.. zapraszam Was do poznania nas bliżej we wpisie
Nie jesteśmy normalni

komentarze 4

  • Magda

    Czyta się fajnie, może to sfera bardzo intymna i prywatna ale co z dzieckiem? Co z postrzeganiem świata we dwoje….czy jest chęć i miejsce i możliwość na tego trzeciego człowieka? To może być interesujący temat bo prowadzisz właśnie niecodzienne życie.

    • Magda

      Jeśli dziecko pojawi się w naszym życiu będziemy układać życie tak by każdy był szczęśliwy 🙂 Myślę, że posiadanie dziecka nie odbiera możliwości podróżowania.

  • Ann

    Pani mąż nie ma nic przeciwko, że jeździ Pani z nim wszędzie i nic Pani podczas takich delegacji nie robi kiedy on ciężko pracuje ? Mi osobiście byłoby głupio siedzieć i się lenić kiedy mój partner by w tym czasie pracował na nasze utrzymanie.
    Poza tym nie ukrywajmy, główny powód jeżdżenia w delegacje z mężem to chęć kontroli i pilnowania go żeby nie było nic na boku 😉

    • Magda

      Robię to co każda żona, Pani domu..
      Do tego często zdalnie pracuję, to nie jest nic..to normalne życie tyle, że tam gdzie jest właśnie on..:)
      I tu nie masz racji, nie jeżdżę z mężem dla chęci kontroli, ale każdy „mierzy swoją miarą”..
      Każdy jest inny.. mnie jest głupio siedzieć w Polsce w domu wiedząc, że on za granicą ciężko pracuje, nie ma wsparcia, po 15 godzinach pracy nie ma ciepłego posiłku w domu i nie ma się do kogo odezwać..

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.